Witam serdecznie :). Za oknem buro co prawda, ale staram się jak mogę, aby trochę koloru wprowadzić. Maluję anioły, których znów nawycinałam trochę i nie żałuję mocnych, radosnych barw. Lada dzień pokażę,o ile dziecię pozwoli dokończyć pracę :) Nawet napisać parę słów nie jest łatwo, bo nie wiadomo skąd nagle biorą sie przy klawiaturze małe rączki i z ogromną radością uderzają w klawisze :)))
Jak zapowiadałam wczoraj,dzisiaj pokażę coś, co zmajstrowały ręce mojego mężusia. Mało ma on czasu na lepienie, a szkoda, bo jest to coś, co uwielbia robić i co daje mu mnóstwo radochy. Wcześniej lepił maski z mieszniny betonu i gipsu, ale ja zakładając pracownię kupiłam piec do ceramiki z myślą o lepieniu i ypalaniu ceramicznych różności. Niestety, piec jeszcze ani razu nie był włączany, ponieważ aby go wypełnić, trochę trzeba włożyć do środka... A lepić nie ma kiedy :( No bo jak już rozkładać się z gliną to na parę godzin, a z maluszkiem takim jak mój Igorek tak sie nie da. Piec wiec jeszcze pewnie postoi nieuzywany. Któregoś jednak razu Marcin wziął bryłę szamotu i zamknął się w pracowni. Powstała ta maska:
Swoje już odleżała i jest teoretycznie gotowa do wypalenia, ma jednak za mało towarzystwa, aby wypełnić komorę pieca,więc pewnie poczeka jeszcze trochę.
Tak ze dwa lata, aż Igor pójdzie do przedszkola...;)
I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy post :))))
Pozdrawiam serdecznie
Marta
Fajnie mieć taką pasję. Mam nadzieje, że znajdziecie na to więcej czasu bo efekty są ciekawe!
OdpowiedzUsuń